Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
- miandas
- Posty: 979
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 313 razy
- Kontakt:
Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Kuźnica - Grabia. 45.5 km
Z wyjazdami kajakowymi jest tak, że termin muszę wyznaczyć z dość długim wyprzedzeniem. Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Więc kalendarz wyjazdów zależy od uwarunkowań rodzinnych i pracy. W związku z tym trzeba prognozy pogody brać na klatę.
Tak było i tym razem. O tym, że chcę wybrać się na spływ w pierwszej połowie lipca zadecydowałem co najmniej miesiąc wcześniej. Jedną z opcji była Grabia – i ten typ zwyciężył. Trochę dlatego, że mam tak (pewnie inni kajakarze też), że lubię spływać rzeką, którą przecinam w czasie podróży samochodem. A Grabię przecinam w Łasku, kiedy zmierzamy na Śląsk do rodziny.
Ale wracając do pogody. Wkrótce miało się okazać, że w ten właśnie czas planowanego spływu ma przejść przez Polskę bardzo groźny front burzowy. I wszystkie pogodynki podkreślały, że to nie będą przelewki.
Wyruszyłem z Pawłem już w czwartek po pracy, by wieczorem dojechać do Szczercowa. Tam, na terenie wypożyczalni kajaków, na brzegu Widawki, rozbiliśmy pierwszy obóz.
W powietrzu była taka wilgoć, że nawet suche drewno, które przezornie wziąłem z domu, nie chciało się rozpalić. Byliśmy jednak uparci i około 1.00 w nocy udało nam się wreszcie zeżreć upieczone kiełbaski, które zagryźliśmy bobem ugotowanym wcześniej przez Kasię. Było nam potem nieco… wybuchowo.
Tymczasem w oddali błyskało się i słychać było szczęk żelaza (że zacytuję poetę). Burza dorwała nas około 3.00 w nocy, kiedy już położyliśmy się spać. Na szczęście, główna chmura przeszła bokiem i poza niemrawym deszczem, solidnym wiatrem i błyskami, nie przeżyliśmy istotnych przygód.
W piątek pan Kajaki Szczerców zawiózł nas rano do Kuźnicy. Zanim zeszliśmy na wodę, było coś po 11.00. Dzień był ładny i nic nie zapowiadało przygód. Może poza prognozami, które wydały nam się wtedy mocno przesadzone.
Nurt niemrawy, mnóstwo granatowych-prawie-czarnych ważek, trzcina. Było ładnie. Wkrótce jednak trzciny było coraz więcej i więcej. I więcej i więcej. I jeszcze więcej. I zaczęło się mozolne przedzieranie. W prześwitach, gdzie mieliśmy nadzieję odetchnąć, pojawiły się zwałki. Dużo zwałek. Przepłynięcie pierwszych 5 kilometrów zajęło nam dobrych kilka godzin.
Nagrodą był przystanek na jazie w Jamborku. Są tam stawy rybne i bar, gdzie serwują pstrąga. Powiedzmy sobie – jadłem już lepszego ale wtedy, uwalany w szczątki roślinne, uważałem go za dar niebios. Do tego piwo i… czego chcieć więcej od życia. Byliśmy chyba jedynymi gośćmi tego dnia. Pomimo tego otrzymałem karteczkę do zamówienia nr 166 (dobrze, że nie 666).
Po godzinie wsiedliśmy do kajaków. Jednak nie było nam już tak wesoło. Niebo ciemniało z minuty na minutę. W oddali słychać było złowrogie pomruki.
Tymczasem nadal poruszaliśmy się bardzo powoli – nad lustrem wody rozpościerały się bardzo gęste gałęzie wierzb. Łozy prawie uniemożliwiały płynięcie. Upłynęliśmy może z kilometr… i zaczęło się.
Ulewny deszcz, grzmoty. Z ledwością ewakuowaliśmy się na brzeg. Mieliśmy szczęście – bezpośrednio nie było dużych drzew ściągających pioruny i takich, które mogły dodatkowo zawalić się na nas w razie silnego wiatru. Z jednej strony byliśmy osłonięci gąszczem niskich krzaków, z drugiej – rozpościerała się łąka. Udało nam się nawet rozbić tarpa. Niestety, zerwał się straszny wicher, którego kolejne podmuchy rozwaliły konstrukcję. Nie było sensu stawiać jej ponownie. Przykryliśmy się plandeką i postanowiliśmy przeczekać. Wewnątrz było nawet przytulnie i ciepło. Gdyby jeszcze dookoła nie rozgrywała się taka groza…
Burza trwała 3 godziny. Około 19.00, już po deszczu, było wiadomo, że musimy się rozbić w tym miejscu. Byliśmy przemoczeni i zmęczeni.
Udało nam się zebrać dość dużo suchego drewna. To znaczy – pierwotnie suchego, bo po burzy wszystko było mokre.
Przydał się patent podpatrzony u Synkopy, naszego kumpla z kajaków (dzięki Darek) – nic tak nie rozdmuchuje żaru i nie podnosi temperatury, jak pompka od kajaka dmuchanego!
Wkrótce mieliśmy niezłe ognisko. Wieczór upłynął nam na suszeniu, popijaniu trunków i dzieleniu się wrażeniami z tego dziwnego dnia.
Kolejnego dnia temperatura było niższa. Było też sporo chmur. Rzeka pokazała również łagodniejsze oblicze. Po paru kilometrach dotarliśmy do kolejnej przenioski – młynów w Talarze. Należy wylądować na wprost, po prawej od młynów (jeden z nich można zwiedzać, a za nim jest mała knajpka). Kierujemy się w prawo i za zwaliskiem drzew w nurcie wodujemy się na stromym bystrzu, na którym należy spławić kajaki. Zaraz jest zresztą kolejne, również do spławienia sprzętu.
Da się płynąć – pojawiają się naprawdę malownicze odcinki. Nadal jest dużo przeszkód. Większość z nich da się pokonać kładąc się w kajaku i przeciskając pod pniem. Wkrótce tak wejdzie nam to w krew, że zmieniamy pozycję automatycznie, bez zbędnych ceregieli. Szybko też uczymy się z daleka oceniać, czy szpara pod zwałką nadaje się do przeciśnięcia. Mijamy piękne, piaszczyste skarpy, lasy schodzące na sam brzeg. Bajka.
Oceniamy, że powinniśmy dotrzeć do Łasku, a skoro tam, to poszukamy noclegu gdzieś za miastem. Po drodze jeszcze jedna przenioska – jaz w Baryczy.
A w samym Łasku… Najdurniejsza przenioska – 300 metrów (tak tak, nie pomyliłem się o jedno zero) lewym brzegiem, drogą gruntową, wzdłuż gospodarstwa rybnego. Przeklinamy właścicieli. Jeśli jest sprawiedliwość na tym świecie, mleko będzie im kisło do czwartego pokolenia.
Po minięciu miasta wpływamy na otwarty teren. Niestety, gęsto porośnięty trzcinowiskiem, bez szansy na wyjście na brzeg. Mijają kolejne godziny, robi się późno (przenioskę zaliczamy ok. 18.00, o 20 jesteśmy jeszcze na wodzie).
Najpierw przenioska przy stalowych resztkach mosktku.
Wkrótce okazuje się, że wpływamy w rejon, gdzie dzień wcześniej, wtedy, kiedy siedzieliśmy pod tarpem by przeczekać burzę, przeszła trąba powietrzna. Jesteśmy już zmęczeni, jest późno. Tymczasem musimy przedzierać się przez świeżo zwalone w nurt drzewa.
Najpoważniejszym wyzwaniem okazuje się zwalisko całej kępy drzew, która zawaliła się w pobliżu gospodarstwa. Wydostajemy się na brzeg. Do głowy przychodzi myśl, że możemy rozbić się na terenie tego domostwa. Jednak okoliczności nie są zachęcające. Gospodarz godzi się na nasz nocleg z ociąganiem, nam się również nie podoba okolica. Na szczęście okazuje się, że niecały kilometr dalej jest łąka, którą inny gospodarz udostępnia kajakarzom. Postanawiamy tam dopłynąć.
I rzeczywiście. Okazuje się, że wkrótce, w miejscowości Zielęcice, na prawym brzegu jest łąka. Opatrzona tabliczką, że jeśli chcemy się rozbić, to nie ma sprawy, byleby zadzwonić do właściciela. Jest nim właściciel nieodległego młyna (można go też zwiedzić). Tam rozbijamy obóz.
Nie jesteśmy jedyni. Na łące gospodarzą już dwie pary – młodzi ludzie, którzy przypłynęli przed nami. Z tym, że oni przypłynęli z Łasku, czyli z punktu, gdzie my chcieliśmy w sumie skończyć, tylko nie było dogodnego miejsca. Rozbijamy się, przyrządzamy szybką strawę na kuchenkach i dołączamy się do wspólnego ogniska. W towarzystwie młodzieży spędzamy resztę wieczoru. Przyrządzamy wege-szaszłyki, raczymy się pieczonymi nad ogniskiem serkami halloumi oraz pewnym ziołowym trunkiem rozpoznawalnym dzięki logo z porożem jelenia…
Niedziela jest słoneczna, więc smarujemy się grubą warstwą kremu z filtrem. Płyniemy. Rzeka jest piękna ale trudna. Bardzo dużo świeżo zwalonych przez wichurę drzew. Przedzieramy się, forsujemy, przeciągamy po stromym brzegu kajaki.
Przez próg przy starym tartaku w Wólce Marzeńskiej da się spłynąć ale należy uważać na palisadę kołków za progiem (nam się udaje bez problemu, bo jest dość wysoki stan wody).
W Marzeninie krótki postój i odprawa. Decydujemy się skończyć w Grabi. Po dość forsownym odcinku (nadal zwalone drzewa) docieramy na metę. Jeszcze telefon do pana od transportu i ostatnia fotka. Musimy tu jak najszybciej wrócić.
link do wszystkich zdjęć
https://www.flickr.com/gp/154077716@N06/37Unx2
mapa
https://en.mapy.cz/s/rapeforolu
Z wyjazdami kajakowymi jest tak, że termin muszę wyznaczyć z dość długim wyprzedzeniem. Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Więc kalendarz wyjazdów zależy od uwarunkowań rodzinnych i pracy. W związku z tym trzeba prognozy pogody brać na klatę.
Tak było i tym razem. O tym, że chcę wybrać się na spływ w pierwszej połowie lipca zadecydowałem co najmniej miesiąc wcześniej. Jedną z opcji była Grabia – i ten typ zwyciężył. Trochę dlatego, że mam tak (pewnie inni kajakarze też), że lubię spływać rzeką, którą przecinam w czasie podróży samochodem. A Grabię przecinam w Łasku, kiedy zmierzamy na Śląsk do rodziny.
Ale wracając do pogody. Wkrótce miało się okazać, że w ten właśnie czas planowanego spływu ma przejść przez Polskę bardzo groźny front burzowy. I wszystkie pogodynki podkreślały, że to nie będą przelewki.
Wyruszyłem z Pawłem już w czwartek po pracy, by wieczorem dojechać do Szczercowa. Tam, na terenie wypożyczalni kajaków, na brzegu Widawki, rozbiliśmy pierwszy obóz.
W powietrzu była taka wilgoć, że nawet suche drewno, które przezornie wziąłem z domu, nie chciało się rozpalić. Byliśmy jednak uparci i około 1.00 w nocy udało nam się wreszcie zeżreć upieczone kiełbaski, które zagryźliśmy bobem ugotowanym wcześniej przez Kasię. Było nam potem nieco… wybuchowo.
Tymczasem w oddali błyskało się i słychać było szczęk żelaza (że zacytuję poetę). Burza dorwała nas około 3.00 w nocy, kiedy już położyliśmy się spać. Na szczęście, główna chmura przeszła bokiem i poza niemrawym deszczem, solidnym wiatrem i błyskami, nie przeżyliśmy istotnych przygód.
W piątek pan Kajaki Szczerców zawiózł nas rano do Kuźnicy. Zanim zeszliśmy na wodę, było coś po 11.00. Dzień był ładny i nic nie zapowiadało przygód. Może poza prognozami, które wydały nam się wtedy mocno przesadzone.
Nurt niemrawy, mnóstwo granatowych-prawie-czarnych ważek, trzcina. Było ładnie. Wkrótce jednak trzciny było coraz więcej i więcej. I więcej i więcej. I jeszcze więcej. I zaczęło się mozolne przedzieranie. W prześwitach, gdzie mieliśmy nadzieję odetchnąć, pojawiły się zwałki. Dużo zwałek. Przepłynięcie pierwszych 5 kilometrów zajęło nam dobrych kilka godzin.
Nagrodą był przystanek na jazie w Jamborku. Są tam stawy rybne i bar, gdzie serwują pstrąga. Powiedzmy sobie – jadłem już lepszego ale wtedy, uwalany w szczątki roślinne, uważałem go za dar niebios. Do tego piwo i… czego chcieć więcej od życia. Byliśmy chyba jedynymi gośćmi tego dnia. Pomimo tego otrzymałem karteczkę do zamówienia nr 166 (dobrze, że nie 666).
Po godzinie wsiedliśmy do kajaków. Jednak nie było nam już tak wesoło. Niebo ciemniało z minuty na minutę. W oddali słychać było złowrogie pomruki.
Tymczasem nadal poruszaliśmy się bardzo powoli – nad lustrem wody rozpościerały się bardzo gęste gałęzie wierzb. Łozy prawie uniemożliwiały płynięcie. Upłynęliśmy może z kilometr… i zaczęło się.
Ulewny deszcz, grzmoty. Z ledwością ewakuowaliśmy się na brzeg. Mieliśmy szczęście – bezpośrednio nie było dużych drzew ściągających pioruny i takich, które mogły dodatkowo zawalić się na nas w razie silnego wiatru. Z jednej strony byliśmy osłonięci gąszczem niskich krzaków, z drugiej – rozpościerała się łąka. Udało nam się nawet rozbić tarpa. Niestety, zerwał się straszny wicher, którego kolejne podmuchy rozwaliły konstrukcję. Nie było sensu stawiać jej ponownie. Przykryliśmy się plandeką i postanowiliśmy przeczekać. Wewnątrz było nawet przytulnie i ciepło. Gdyby jeszcze dookoła nie rozgrywała się taka groza…
Burza trwała 3 godziny. Około 19.00, już po deszczu, było wiadomo, że musimy się rozbić w tym miejscu. Byliśmy przemoczeni i zmęczeni.
Udało nam się zebrać dość dużo suchego drewna. To znaczy – pierwotnie suchego, bo po burzy wszystko było mokre.
Przydał się patent podpatrzony u Synkopy, naszego kumpla z kajaków (dzięki Darek) – nic tak nie rozdmuchuje żaru i nie podnosi temperatury, jak pompka od kajaka dmuchanego!
Wkrótce mieliśmy niezłe ognisko. Wieczór upłynął nam na suszeniu, popijaniu trunków i dzieleniu się wrażeniami z tego dziwnego dnia.
Kolejnego dnia temperatura było niższa. Było też sporo chmur. Rzeka pokazała również łagodniejsze oblicze. Po paru kilometrach dotarliśmy do kolejnej przenioski – młynów w Talarze. Należy wylądować na wprost, po prawej od młynów (jeden z nich można zwiedzać, a za nim jest mała knajpka). Kierujemy się w prawo i za zwaliskiem drzew w nurcie wodujemy się na stromym bystrzu, na którym należy spławić kajaki. Zaraz jest zresztą kolejne, również do spławienia sprzętu.
Da się płynąć – pojawiają się naprawdę malownicze odcinki. Nadal jest dużo przeszkód. Większość z nich da się pokonać kładąc się w kajaku i przeciskając pod pniem. Wkrótce tak wejdzie nam to w krew, że zmieniamy pozycję automatycznie, bez zbędnych ceregieli. Szybko też uczymy się z daleka oceniać, czy szpara pod zwałką nadaje się do przeciśnięcia. Mijamy piękne, piaszczyste skarpy, lasy schodzące na sam brzeg. Bajka.
Oceniamy, że powinniśmy dotrzeć do Łasku, a skoro tam, to poszukamy noclegu gdzieś za miastem. Po drodze jeszcze jedna przenioska – jaz w Baryczy.
A w samym Łasku… Najdurniejsza przenioska – 300 metrów (tak tak, nie pomyliłem się o jedno zero) lewym brzegiem, drogą gruntową, wzdłuż gospodarstwa rybnego. Przeklinamy właścicieli. Jeśli jest sprawiedliwość na tym świecie, mleko będzie im kisło do czwartego pokolenia.
Po minięciu miasta wpływamy na otwarty teren. Niestety, gęsto porośnięty trzcinowiskiem, bez szansy na wyjście na brzeg. Mijają kolejne godziny, robi się późno (przenioskę zaliczamy ok. 18.00, o 20 jesteśmy jeszcze na wodzie).
Najpierw przenioska przy stalowych resztkach mosktku.
Wkrótce okazuje się, że wpływamy w rejon, gdzie dzień wcześniej, wtedy, kiedy siedzieliśmy pod tarpem by przeczekać burzę, przeszła trąba powietrzna. Jesteśmy już zmęczeni, jest późno. Tymczasem musimy przedzierać się przez świeżo zwalone w nurt drzewa.
Najpoważniejszym wyzwaniem okazuje się zwalisko całej kępy drzew, która zawaliła się w pobliżu gospodarstwa. Wydostajemy się na brzeg. Do głowy przychodzi myśl, że możemy rozbić się na terenie tego domostwa. Jednak okoliczności nie są zachęcające. Gospodarz godzi się na nasz nocleg z ociąganiem, nam się również nie podoba okolica. Na szczęście okazuje się, że niecały kilometr dalej jest łąka, którą inny gospodarz udostępnia kajakarzom. Postanawiamy tam dopłynąć.
I rzeczywiście. Okazuje się, że wkrótce, w miejscowości Zielęcice, na prawym brzegu jest łąka. Opatrzona tabliczką, że jeśli chcemy się rozbić, to nie ma sprawy, byleby zadzwonić do właściciela. Jest nim właściciel nieodległego młyna (można go też zwiedzić). Tam rozbijamy obóz.
Nie jesteśmy jedyni. Na łące gospodarzą już dwie pary – młodzi ludzie, którzy przypłynęli przed nami. Z tym, że oni przypłynęli z Łasku, czyli z punktu, gdzie my chcieliśmy w sumie skończyć, tylko nie było dogodnego miejsca. Rozbijamy się, przyrządzamy szybką strawę na kuchenkach i dołączamy się do wspólnego ogniska. W towarzystwie młodzieży spędzamy resztę wieczoru. Przyrządzamy wege-szaszłyki, raczymy się pieczonymi nad ogniskiem serkami halloumi oraz pewnym ziołowym trunkiem rozpoznawalnym dzięki logo z porożem jelenia…
Niedziela jest słoneczna, więc smarujemy się grubą warstwą kremu z filtrem. Płyniemy. Rzeka jest piękna ale trudna. Bardzo dużo świeżo zwalonych przez wichurę drzew. Przedzieramy się, forsujemy, przeciągamy po stromym brzegu kajaki.
Przez próg przy starym tartaku w Wólce Marzeńskiej da się spłynąć ale należy uważać na palisadę kołków za progiem (nam się udaje bez problemu, bo jest dość wysoki stan wody).
W Marzeninie krótki postój i odprawa. Decydujemy się skończyć w Grabi. Po dość forsownym odcinku (nadal zwalone drzewa) docieramy na metę. Jeszcze telefon do pana od transportu i ostatnia fotka. Musimy tu jak najszybciej wrócić.
link do wszystkich zdjęć
https://www.flickr.com/gp/154077716@N06/37Unx2
mapa
https://en.mapy.cz/s/rapeforolu
droga zawsze nagradza
- Włodek
- Posty: 1088
- Rejestracja: 21 gru 2020, 01:10
- Lokalizacja: Siedlce
- moja flota: Canoe Wichita (prospector)
- Dziękował(a):: 409 razy
- Podziekowano: 439 razy
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Zaskakuje mnie, że w tym płaskim i niespecjalnie zadrzewionym regionie, spotyka się tak urokliwe rzeki.
Wzrok Pawła dowodzi jak wielką nagrodą była ta szklanka z piwem - gratuluję przygody.
Dzięki wielkie, kolejna rzeka do notatnika.
Wzrok Pawła dowodzi jak wielką nagrodą była ta szklanka z piwem - gratuluję przygody.
Dzięki wielkie, kolejna rzeka do notatnika.
- miandas
- Posty: 979
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 313 razy
- Kontakt:
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
rzeczywiście rzeka jest bardzo ładna.
nie wiem, czy uda mi się wkleić ale mam też własną tabelkę z kilometrażem
Jakby ktoś chciał, mogę wysłać.
nie wiem, czy uda mi się wkleić ale mam też własną tabelkę z kilometrażem
Jakby ktoś chciał, mogę wysłać.
droga zawsze nagradza
- miandas
- Posty: 979
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 313 razy
- Kontakt:
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Tabela z kilometrażem do pobrania:
https://drive.google.com/file/d/18cqmjd ... p=drivesdk
https://drive.google.com/file/d/18cqmjd ... p=drivesdk
droga zawsze nagradza
- Łysy
- Posty: 277
- Rejestracja: 17 gru 2020, 18:51
- Lokalizacja: Kraków
- moja flota: Gumotex: Solar, Safari, Seawave
- Dziękował(a):: 265 razy
- Podziekowano: 153 razy
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Dzięki za relację. Przyznam, że Grabia chodzi mi po głowie, jednak jako jednodniowy spływ na pusto. Twój opis tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Nie bardzo wyobrażam sobie walkę z wszelkimi przeszkodami kajakiem zapakowanym na kilka dni. W Waszym przypadku do tego wszystkiego doszły jeszcze chwilami dość trudne warunki atmosferyczne. Podziwiam za wytrwałość, z pewnością teraz jest co wspominać.
- Ra$
- Posty: 913
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:30
- Lokalizacja: Kraków
- moja flota: Canoe, żagle i inne pływadła
- Dziękował(a):: 424 razy
- Podziekowano: 167 razy
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Dzięki za piękną relację! Faktycznie rzeka piękna, ale i okoliczności że tak powiem malownicze To znaczy wszystko razem lato, burza, drzewa, woda - klimat prawdziwej przygody.
- miandas
- Posty: 979
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 313 razy
- Kontakt:
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Hm. Gdyby ktoś mi mówił, że czeka mnie taka przeprawa, 10 razy bym się zastanowił, czy płynąć.
Jednak, kiedy byłem na wodzie, to wszystko przyjąłem z dobrodziejstwem inwentarza. Tzn. : płynę, jak mi warunki pozwalają.
Nieocenione w takich okolicznościach jest towarzystwo dobrego kompana. Razem jest łatwiej przejść przez wszelkie trudności.
A Paweł jest jednym z takich ludzi, na których mogę liczyć.
Tak więc, w sumie - było super.
Jednak, kiedy byłem na wodzie, to wszystko przyjąłem z dobrodziejstwem inwentarza. Tzn. : płynę, jak mi warunki pozwalają.
Nieocenione w takich okolicznościach jest towarzystwo dobrego kompana. Razem jest łatwiej przejść przez wszelkie trudności.
A Paweł jest jednym z takich ludzi, na których mogę liczyć.
Tak więc, w sumie - było super.
droga zawsze nagradza
- Mat
- Posty: 170
- Rejestracja: 17 gru 2020, 16:10
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: delsyk nifty 385, pirania fusion
- Dziękował(a):: 4 razy
- Podziekowano: 50 razy
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Mnie tam się rzeczka podoba. Zastanawiam się tylko, gdzie można nabyć takie fajne rękawiczki jak ma Paweł...
Chyba musiały mu zajść za skórę zimą
Chyba musiały mu zajść za skórę zimą
- miandas
- Posty: 979
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 313 razy
- Kontakt:
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
O ile pamiętam, stopił sobie je częściowo na wcześniejszym spływie, a że chłopak jest oszczędny...Mat pisze:Mnie tam się rzeczka podoba. Zastanawiam się tylko, gdzie można nabyć takie fajne rękawiczki jak ma Paweł...
Chyba musiały mu zajść za skórę zimą
droga zawsze nagradza
- Strażowy
- Posty: 1000
- Rejestracja: 17 gru 2020, 16:30
- moja flota: Gumotex x 2 : "Solar" & " Safari " 😁 💪
- Dziękował(a):: 573 razy
- Podziekowano: 169 razy
Re: Grabia. Kuźnica - Grabia. 9-11 lipca 2021
Dzięki za ten opis pływania po Grabii , nie wiem jak inni, ja zwyczajnie lubię popływać jak tylko możliwości pozwalają więc gdzie nie jest aż tak ważne, z kim już bardziej ...wolny czas zawsze chętnie spędzę na wodzie w gronie osób które podobnie jak ja cenią sobie uroki przyrody i nie spinają się pierdołami.
Tak więc Damianie, mówiąc w skrócie : namówiłeś !! chętnie się przyłączę na kolejny epizod z Grabią w tym miesiącu
Tak więc Damianie, mówiąc w skrócie : namówiłeś !! chętnie się przyłączę na kolejny epizod z Grabią w tym miesiącu
" Przygoda warta jest każdego trudu ..." - Arystoteles
Pozdrawiam
Pozdrawiam