Piława 11-13 listopada 2022 Sikory-Krępsko
: 20 lis 2022, 20:50
Na Piławie już byłem i było fajnie. 4 lata temu, choć w innym zestawie.
Wtedy robiliśmy odcinek od Nadarzyc do ujścia, czyli odcinek rzeczny.
Miałem jednak poczucie niedoboru – ciekawiło mnie, jak ta rzeka wygląda wyżej. Rzeka… właściwie jeziora, ale o tym za chwilę.
Właściwie, to chciałem namówić towarzystwo na Myślę, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Ponieważ najważniejsze jest jednak w takich imprezach samo pływanie, a także – w miarę możliwości – spotkanie z przyjaciółmi, Piława nadawała się wybornie.
Miało to w ogóle być spotkanie w większym gronie. Jednak u Macieja sytuacja osobista, u Pawła praca, u Mateusza inne problemy – to wszystko sprawiło, że na miejscu zbiórki w Krępsku stawił się jedynie Piotr, no i ja.
Wieczór w czwartek upłynął nam na pogawędkach i uzupełnianiu plotek, bo z Piotrem widziałem się ostatni raz wczesną wiosną, na Wełnie. Pojedliśmy, popili i poszli spać. Rano córka Pana Grzegorza zawoziła nas na start w Sikorach. Zbiórka o 08.00!
Po nieco ponad godzinie byliśmy już w Sikorach, nad Jeziorem Komorze. Tam szybkie pompowanie kajaków i o 10.00 byliśmy na wodzie.
Było dość ciepło, niewielki wiatr, więc płynęło się dość żwawo. Po niespełna 8 km dotarliśmy do przepustu łączącego jezioro Komorze, z jeziorem Rakowo. Niestety, przepust był niedrożny – krótka przenioska. Później jezioro Rakowo. Za nim rzeka wypłyca się, odcinkami, na szczęście krótkimi, trzeba było holować kajaki. Za to sceneria była wyśmienita – jak mityczne mokradła – drzewa o fantazyjnych korzeniach, rozlewiska, półmrok, meandry. W końcu jednak dociera się do jeziora Brody, a następnie – do jeziora Strzeszyno, z którego zaraz wypływa się na jezioro Kocie. Stamtąd pod mostem przypominającym tunel wypływa się na jezioro Pile. To robi ogromne wrażenie, bo… cóż – ten zbiornik jest naprawdę ogromny. Na szczęście nie trzeba go całego pokonywać. Praktycznie zaraz po wpłynięciu kierujemy się na południe i tam znajduje się wypływ. Od tego miejsca zaczyna się wreszcie coś, co przypomina Piławę. Znaczy – rzekę.
To znaczy – nie od razu. Czeka nas jeszcze przepłynięcie przez jezioro Dołgie.
Po 8 km – licząc od wypływu Piławy z jeziora Pile (przeczytaj to głośno, następnie idź na konsultację do logopedy … ) jaz z bunkrem pochodzącym z czasów, gdy rządzili tu Niemcy. Robi wrażenie. Najwyższa pora na biwak – bo robi się ciemno.
W pierwszym dniu pokonaliśmy ok 25 km. W drodze towarzyszyła nam para na gumotexach – postanowiliśmy, że spędzimy również razem wieczór. Przy ognisku pełna paleta rozmów – od wspomnień z wakacji, poprzez uwagi techniczne o słoiku musztardy, metodzie palenia ognisk, a także tematów nieco poważniejszych, np. czym jest przyjaźń i czy można być nazistą, kiedy się pływa kajakiem – jednym słowem, jak to piszą w popularnych periodykach typu „Chwila dla ciebie” – śmialiśmy się wszyscy do rozpuku.
A rano każdy popłynął w swoją stronę.
Wkrótce rzeka rozlewa się w, nomen omen Rozlewiska Nadarzyńskie. Płynie się nimi ok. 10 km. Trzeba przy tym czasem zerknąć na mapę, bo rozlewiska nie są oczywiste w orientacji. Na koniec rozlewisk przenioska i… zaczyna się płycizna, która będzie nam uprzykrzać życie kolejne 10 km (a może więcej). Przed Nadarzycami zaliczamy jeszcze spłynięcie spływalnym progiem – pozostałością po starym młynie.
Gdyby nie opisane wyżej płycizny i ciągłe szukanie nurtu, spychanie się z kamieni, a także liczne w związku z tym złorzeczenia i przekleństwa, byłoby ślicznie. Okolica słynie z ładnych widoków, rzeka jest czysta i zachęca do spływów. W sezonie musi być bardzo zatłoczona ale o tej porze – bajka.
Decydujemy się na kolejny biwak w Zdbicach (proszę przeczytać głośno i zapisać się na drugą konsultację u logopedy ). Fajna infrastruktura – stoły, wiaty,a także miejsce na ognisko wraz z tlącym się jeszcze ogniskiem. Zostajemy. Wieczorem zaczyna padać. „Padać” to za dużo powiedziane – w świetle czołówki widać drobniutkie niczym pył kropelki unoszące się niczym płatki śniegu. Długo nie powodują zmoczenia. Stopniowo jednak nieco wilgotnieją nam kurtki. Na szczęście przy ognisku jest sucho, ciepło i… grzeje się gar zupy. Miał być na więcej osób ale los sprawił, że jemy go – ją (gar-zupę) we dwójkę. Jest gęsta, smaczna i gorąca. Pijemy nalewkę – podarunek od Pawła – która ma osłodzić brak kumpla i idziemy spać. Noc, pomimo chmur i mżawki, jest jasna. W namiocie widzę kontury przedmiotów.
Rano wstajemy dość wcześnie – chcemy dopłynąć przynajmniej do Krępska. Początkowo, kiedy jeszcze jest ciemno, otoczenie jest zasnute gęstą mgłą. Cóż za wrażenie! Klimat jak z książki Lema „Śledztwo”. Jemy śniadanie, pakowanie i chlup na rzekę.
Na szczęście wody już nie brakuje. Płynie się fajnie, choć jest zimniej niż we wcześniejsze dni i co jakiś czas odzywa się drobny deszcz. Po drodze jeszcze dwie przenioski: najpierw krótka w Głowaczewie i dłuższa – w Zabrodziu, z fenomenalnym jazem, koło którego zawsze wszyscy robią sobie zdjęcia.
Przed Krępskiem jeszcze przepłynięcie pod klimatycznym mostem kolejowym. Za mostem jesteśmy świadkami przechodzenia przez rzekę stada krów – czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem (jest na filmie, ale było już ciemno – nie bardzo się z tego da wyciągnąć zdjęcie, na którym coś byłoby widać).
Zaraz już stanica kajakowa w Krępsku, telefon do Pana Grzegorza i wkrótce pakujemy się do naszego auta.
Piękny spływ, bez spinki, specjalnych przeszkód i wyzwań. Idealne miejsce na wspólne spotkanie. Towarzystwo Piotra to wysoka półka. Żałowaliśmy jedynie, że nie ma z nami reszty kumpli.
Następnym razem.
Uwagi techniczne: obaj płynęliśmy gumotexami solar, choć ja mam wcześniejszą generację tego modelu, niż Piotr.
Ze śladu rejestrowanego w moim Garminie wyszło, że w sumie przepłynęliśmy 81 km. Jest to nieco więcej, niż wynika z opisu trasy ale tak często bywa.
Wtedy robiliśmy odcinek od Nadarzyc do ujścia, czyli odcinek rzeczny.
Miałem jednak poczucie niedoboru – ciekawiło mnie, jak ta rzeka wygląda wyżej. Rzeka… właściwie jeziora, ale o tym za chwilę.
Właściwie, to chciałem namówić towarzystwo na Myślę, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Ponieważ najważniejsze jest jednak w takich imprezach samo pływanie, a także – w miarę możliwości – spotkanie z przyjaciółmi, Piława nadawała się wybornie.
Miało to w ogóle być spotkanie w większym gronie. Jednak u Macieja sytuacja osobista, u Pawła praca, u Mateusza inne problemy – to wszystko sprawiło, że na miejscu zbiórki w Krępsku stawił się jedynie Piotr, no i ja.
Wieczór w czwartek upłynął nam na pogawędkach i uzupełnianiu plotek, bo z Piotrem widziałem się ostatni raz wczesną wiosną, na Wełnie. Pojedliśmy, popili i poszli spać. Rano córka Pana Grzegorza zawoziła nas na start w Sikorach. Zbiórka o 08.00!
Po nieco ponad godzinie byliśmy już w Sikorach, nad Jeziorem Komorze. Tam szybkie pompowanie kajaków i o 10.00 byliśmy na wodzie.
Było dość ciepło, niewielki wiatr, więc płynęło się dość żwawo. Po niespełna 8 km dotarliśmy do przepustu łączącego jezioro Komorze, z jeziorem Rakowo. Niestety, przepust był niedrożny – krótka przenioska. Później jezioro Rakowo. Za nim rzeka wypłyca się, odcinkami, na szczęście krótkimi, trzeba było holować kajaki. Za to sceneria była wyśmienita – jak mityczne mokradła – drzewa o fantazyjnych korzeniach, rozlewiska, półmrok, meandry. W końcu jednak dociera się do jeziora Brody, a następnie – do jeziora Strzeszyno, z którego zaraz wypływa się na jezioro Kocie. Stamtąd pod mostem przypominającym tunel wypływa się na jezioro Pile. To robi ogromne wrażenie, bo… cóż – ten zbiornik jest naprawdę ogromny. Na szczęście nie trzeba go całego pokonywać. Praktycznie zaraz po wpłynięciu kierujemy się na południe i tam znajduje się wypływ. Od tego miejsca zaczyna się wreszcie coś, co przypomina Piławę. Znaczy – rzekę.
To znaczy – nie od razu. Czeka nas jeszcze przepłynięcie przez jezioro Dołgie.
Po 8 km – licząc od wypływu Piławy z jeziora Pile (przeczytaj to głośno, następnie idź na konsultację do logopedy … ) jaz z bunkrem pochodzącym z czasów, gdy rządzili tu Niemcy. Robi wrażenie. Najwyższa pora na biwak – bo robi się ciemno.
W pierwszym dniu pokonaliśmy ok 25 km. W drodze towarzyszyła nam para na gumotexach – postanowiliśmy, że spędzimy również razem wieczór. Przy ognisku pełna paleta rozmów – od wspomnień z wakacji, poprzez uwagi techniczne o słoiku musztardy, metodzie palenia ognisk, a także tematów nieco poważniejszych, np. czym jest przyjaźń i czy można być nazistą, kiedy się pływa kajakiem – jednym słowem, jak to piszą w popularnych periodykach typu „Chwila dla ciebie” – śmialiśmy się wszyscy do rozpuku.
A rano każdy popłynął w swoją stronę.
Wkrótce rzeka rozlewa się w, nomen omen Rozlewiska Nadarzyńskie. Płynie się nimi ok. 10 km. Trzeba przy tym czasem zerknąć na mapę, bo rozlewiska nie są oczywiste w orientacji. Na koniec rozlewisk przenioska i… zaczyna się płycizna, która będzie nam uprzykrzać życie kolejne 10 km (a może więcej). Przed Nadarzycami zaliczamy jeszcze spłynięcie spływalnym progiem – pozostałością po starym młynie.
Gdyby nie opisane wyżej płycizny i ciągłe szukanie nurtu, spychanie się z kamieni, a także liczne w związku z tym złorzeczenia i przekleństwa, byłoby ślicznie. Okolica słynie z ładnych widoków, rzeka jest czysta i zachęca do spływów. W sezonie musi być bardzo zatłoczona ale o tej porze – bajka.
Decydujemy się na kolejny biwak w Zdbicach (proszę przeczytać głośno i zapisać się na drugą konsultację u logopedy ). Fajna infrastruktura – stoły, wiaty,a także miejsce na ognisko wraz z tlącym się jeszcze ogniskiem. Zostajemy. Wieczorem zaczyna padać. „Padać” to za dużo powiedziane – w świetle czołówki widać drobniutkie niczym pył kropelki unoszące się niczym płatki śniegu. Długo nie powodują zmoczenia. Stopniowo jednak nieco wilgotnieją nam kurtki. Na szczęście przy ognisku jest sucho, ciepło i… grzeje się gar zupy. Miał być na więcej osób ale los sprawił, że jemy go – ją (gar-zupę) we dwójkę. Jest gęsta, smaczna i gorąca. Pijemy nalewkę – podarunek od Pawła – która ma osłodzić brak kumpla i idziemy spać. Noc, pomimo chmur i mżawki, jest jasna. W namiocie widzę kontury przedmiotów.
Rano wstajemy dość wcześnie – chcemy dopłynąć przynajmniej do Krępska. Początkowo, kiedy jeszcze jest ciemno, otoczenie jest zasnute gęstą mgłą. Cóż za wrażenie! Klimat jak z książki Lema „Śledztwo”. Jemy śniadanie, pakowanie i chlup na rzekę.
Na szczęście wody już nie brakuje. Płynie się fajnie, choć jest zimniej niż we wcześniejsze dni i co jakiś czas odzywa się drobny deszcz. Po drodze jeszcze dwie przenioski: najpierw krótka w Głowaczewie i dłuższa – w Zabrodziu, z fenomenalnym jazem, koło którego zawsze wszyscy robią sobie zdjęcia.
Przed Krępskiem jeszcze przepłynięcie pod klimatycznym mostem kolejowym. Za mostem jesteśmy świadkami przechodzenia przez rzekę stada krów – czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem (jest na filmie, ale było już ciemno – nie bardzo się z tego da wyciągnąć zdjęcie, na którym coś byłoby widać).
Zaraz już stanica kajakowa w Krępsku, telefon do Pana Grzegorza i wkrótce pakujemy się do naszego auta.
Piękny spływ, bez spinki, specjalnych przeszkód i wyzwań. Idealne miejsce na wspólne spotkanie. Towarzystwo Piotra to wysoka półka. Żałowaliśmy jedynie, że nie ma z nami reszty kumpli.
Następnym razem.
Uwagi techniczne: obaj płynęliśmy gumotexami solar, choć ja mam wcześniejszą generację tego modelu, niż Piotr.
Ze śladu rejestrowanego w moim Garminie wyszło, że w sumie przepłynęliśmy 81 km. Jest to nieco więcej, niż wynika z opisu trasy ale tak często bywa.