Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
- miandas
- Posty: 981
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 314 razy
- Kontakt:
Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
Święta się skończyły, Sylwester jakoś odpękany, waga się zepsuła i pokazuje kilka kilo na górce. Człowiek w apatii zastanawia się, co teraz przyniesie nowy rok. Gdy wtem. Maciej ogłasza okienko kajakowe – czyli, że żona dała zielone światło i na Trzech Króli wybiera się (Maciej, nie żona) na kajak. Początkowo nasze, kompanów Macieja, życie oraz małżonki (takoż) stawiały stalowy opór ale ponieważ jesteśmy z gruntu mili, uczynni i dobrzy, okazało się, że nagroda nas za to nie minie.
Co do kierunku, nie było dyskusji – Maciej narzucił temat: Brda – Wielki Kanał Brdy – Czerska Struga – Brda.
Ja natomiast zająłem się logistyką. Po zniwelowaniu małych problemów (umówiona firma kajakowo-transportowa się na nas wypięła na dosłownie chwilę przed planowanym wyjazdem), wczesnym rankiem w piątek udaliśmy się parami (Maciej z Piotrem i ja z Pawłem) na miejsce startu – pole namiotowe Kajaki-Kaszuby w Swornychgaciach. I już o 10.00 byliśmy na wodzie. Ten odcinek Brdy jest taki jakby jeziorny (Witoczno, Łąckie Małe, Łąckie, Dybrzyk, Mylof). Cały czas trzeba więc pracować wiosłem. Przynajmniej nie jest zimno. Bardzo się przydały łapawice – to genialna rzecz i dobrze wydane pieniądze.
Zgodnie z prognozami, w połowie 7-kilometrowego jeziora Dybrzyk zaczął padać śnieg i wkrótce płynęliśmy w regularnej zadymce. Nie byliśmy jedynymi, którym odbiło – na wysokości pola namiotowego po lewej stronie dostrzegliśmy 2 sylwetki kobiet morsujących sobie miło w śnieżycy.
Bawiliśmy się doskonale – wśród śmiechów rzucaliśmy śnieżkami w ledwo widoczne w padającym śniegu kajaki kolegów. Kolejne jezioro, a właściwie zalew – Mylof, dłużyło się niemiłosiernie. Szczególnie, że w zacinającym śniegu robiło się coraz zimniej. Wydawało się, że już, już te 5 km długości mamy za sobą, a tu jeszcze 500, i kolejne 800 metrów… Wreszcie jest! Przybijamy do pola namiotowego koło zapory w Mylofie.
Najwyższa już była pora, bo robiło się szarówkowo i zimno w stopy. I ręce. Co prawda, szczęśliwi posiadacze łapawic kajakowych nie skarżyli się na zmarznięte kończyny górne ale na dolne – to już chyba wszyscy.
Po wygramoleniu się na śnieg, doszło do nagłego wychłodzenia organizmów: zgrabiałe palce nie pozwalały dostać się do bagaży, przez co nawet przebranie się – konieczne w tej sytuacji – było problemem. Na szczęście kolega Paweł, zaprawiony w podejmowaniu szybkich decyzji, rozłożył kuchenkę i w 5 minut przygotował nam grzańca. To stanowczo zmieniło układ sił my kontra temperatura – na naszą korzyść.
Byliśmy na polu biwakowym przy leśniczówce w Mylofie. Wiata zajęta przez kamperowców – 4 auta. Tymczasem pojawił się leśniczy (tak się przedstawił ale jakiś-takiś za młody na leśniczego) z żoną, i skasował nas po 15 ziko za możliwość rozbicia się na śniegu i skorzystanie z tejże wiaty.
Cóż… Wiata była, tak jak napisałem, okupowana ale pomyśleliśmy sobie, że nic złego nas nie może spotkać – w końcu przy ognisku jest taka zasada, że o ile ktoś nie robi siary, to wszyscy są mile widziani. Otóż nie. Pomimo tego, że nawet zaoferowaliśmy, że dorzucimy się z kasą do drewna, od razu powiedziano nam, że mamy „pozwolenie” na ogrzanie się i zrobienie żarcia, a potem mamy sobie iść. Próbowaliśmy jakoś do nich zagadać, nieco się zasymilować ale okazało się, że są odporni na takie rzeczy. I… choć to trudne do wyobrażenia, rzeczywiście nas w końcu wyrzucili. Jeśli spotkacie (albo znacie) kamperowców z Pucka i Torunia, możecie im powiedzieć, że mają w swoim towarzystwie zwykłych qtasuf. Tyle o tych chamach. Te zgrzyty nie wpłynęły jednak za bardzo na nasze dobre – na skutek ogrzania się i przyjęcia kilku dawek grzańca – nastroje. Od śniegu trochę ciągnęło ale materac z deca okazał się naprawdę niezłym izolatorem, a jak jeszcze położyłem na nim kurtkę (też deca), to w ogóle ho-ho i ciepło.
Rano przenioska przez zaporę, ciężkie, po w śliskim śniegu i ostro w dół, zejście na wodę i jesteśmy znów na Brdzie.
Nie na długo. Po około 2 km ale jeszcze przed Kenigortem, lądujemy na lewym brzegu. Maciej robi krótki rekonesans i potwierdza – TO TU. Taszczymy kajaki jakieś max 100 metrów pod górę (tak, tak) i jesteśmy na brzegu Wielkiego Kanału Brdy.
Krótki odpoczynek (trzeba odzyskać oddech i uspokoić tętno po wspinaczce) połączony z łapaniem kajaka Piotra, który to zsunął się do wody (kajak. Bez Piotra) i płyniemy.
NO TO PO PROSTU BYŁA BAJKA.
Drzewa zanurzone we mgle, odbijające się w nieruchomej (słaby nurt) wodzie mąconej jedynie przez bezczelne łabędzie i kaczki. No i nasze kajaki. Dla takich przeżyć pływam kajakiem. Do tego świetne humory kolegów – dawno się tak nie śmiałem. Co znaczy obecność kumpli…
W Fojutowie, po przepłynięciu ok. 15 km lądujemy na prawym brzegu. Tam popas, zwiedzanie akweduktu i ocena sytuacji. Trzeba otóż spuścić kajaki po stromej skarpie, żeby zwodować się na Czerskiej Strudze. Nie wiem, kto to wymyślił (Paweł albo Piotr) ale mamy na to świetny patent. Jedna osoba powoli opuszcza kajak na cumce, a kolejna przechwytuje go poziom niżej, stojąc na schodach wiodących do akweduktu. Kilka minut i kajaki są na dole. Swoją drogą… wywalono na odnowę akweduktu niemałe siano. Zrobiono to brzydko i na dodatek nikt nie pomyślał (jak zwykle) o kajakarzach.
No dobra. Jesteśmy na Czerskiej Strudze (nie mogę zapamiętać tej nazwy: przypominam sobie najpierw słowo „czerstwa”). Pierwsze 2-3 kilometry, to zwałka na zwałce. Na szczęście rzeka płytka, nurt leniwy, więc poza gimnastyką, nie ma stresu. Największy kłopot ma Maciej: jego kajak jest bardziej przystosowany do pływania po otwartych wodach, nie zwałkach. Na szczęście Rush gumotex jest w miarę uniwersalny i daje się go przezbroić.
Stopniowo robi się szaro. Po ok. 5 kilometrach, coraz bardziej nerwowo, szukamy miejsca na nocleg. Znajduje je Maciej. Najwyższa pora. Kolejnego dnia okaże się, że to była naprawdę ostatnia możliwa miejscówka.
Cuda się zdarzają. Pomimo tego, że jest kompletnie mokro, wszędzie leżą resztki ciapowatego śniegu, z drzew kapie, udaje nam się w miarę szybko rozpalić ogień. Przydają się umiejętności i konsekwencja Pawła (stary harcerz) i… podpałka Macieja. Biesiadujemy, atmosfera jest świetna. Po zgaszeniu czołówek podziwiamy wierzchołki świerków ginące w zadziwiająco jasnej mgle – to dlatego, że wyżej pełnia. Deszcz. Skutecznie nas przegania i gdy kładziemy się spać, jest niespełna 21.00.
W niedzielę budzimy się dość wcześnie. Jest jeszcze ciemno. Ale postanowiliśmy się nie spieszyć, a konsekwencja jest złotą zaletą, więc na wodę schodzimy po dziewiątej. Jeszcze dwa kilometry Strugi, dość problematyczna przenioska w Nowym Młynie, kolejne 800 metrów i Brda.
Czujemy się, jak na autostradzie. Żwawo ciągniemy do przodu. Na polu biwakowym w Woziwodzie postój – o mało rozerwałem kajak na wystających z umocenienia brzegu drutach. Dzięki spostrzegawczości Piotra udaje się uniknąć nieszczęścia.
Szwankuje mi kamera. Chyba wszyscy są już trochę zmęczeni… Ale mimo wszystko nastroje mamy dość dobre. Decydujemy się zakończyć na polu biwakowym Gołąbek II. Tam przyjeżdża po nas pan Bogdan. W drodze powrotnej snuje historię swojego życia. Gdyby ją sfilmować, powstała by z tego najnowsza historia Polski, utrzymana w klimacie kina moralnego niepokoju. Ale to już kompletnie inna opowieść…
W sumie przepłynęliśmy 62 km. W imprezie wzięli udział: Maciej, Paweł, Piotr i moja skromna osoba. Kajaki Gumotex, i tak: Rush 2, Solar (v1), Solar (v2), Twist 2/1. Było naprawdę zaj….. no bardzo fajnie było, no. Dziękuję Panom Kolegom.
Co do kierunku, nie było dyskusji – Maciej narzucił temat: Brda – Wielki Kanał Brdy – Czerska Struga – Brda.
Ja natomiast zająłem się logistyką. Po zniwelowaniu małych problemów (umówiona firma kajakowo-transportowa się na nas wypięła na dosłownie chwilę przed planowanym wyjazdem), wczesnym rankiem w piątek udaliśmy się parami (Maciej z Piotrem i ja z Pawłem) na miejsce startu – pole namiotowe Kajaki-Kaszuby w Swornychgaciach. I już o 10.00 byliśmy na wodzie. Ten odcinek Brdy jest taki jakby jeziorny (Witoczno, Łąckie Małe, Łąckie, Dybrzyk, Mylof). Cały czas trzeba więc pracować wiosłem. Przynajmniej nie jest zimno. Bardzo się przydały łapawice – to genialna rzecz i dobrze wydane pieniądze.
Zgodnie z prognozami, w połowie 7-kilometrowego jeziora Dybrzyk zaczął padać śnieg i wkrótce płynęliśmy w regularnej zadymce. Nie byliśmy jedynymi, którym odbiło – na wysokości pola namiotowego po lewej stronie dostrzegliśmy 2 sylwetki kobiet morsujących sobie miło w śnieżycy.
Bawiliśmy się doskonale – wśród śmiechów rzucaliśmy śnieżkami w ledwo widoczne w padającym śniegu kajaki kolegów. Kolejne jezioro, a właściwie zalew – Mylof, dłużyło się niemiłosiernie. Szczególnie, że w zacinającym śniegu robiło się coraz zimniej. Wydawało się, że już, już te 5 km długości mamy za sobą, a tu jeszcze 500, i kolejne 800 metrów… Wreszcie jest! Przybijamy do pola namiotowego koło zapory w Mylofie.
Najwyższa już była pora, bo robiło się szarówkowo i zimno w stopy. I ręce. Co prawda, szczęśliwi posiadacze łapawic kajakowych nie skarżyli się na zmarznięte kończyny górne ale na dolne – to już chyba wszyscy.
Po wygramoleniu się na śnieg, doszło do nagłego wychłodzenia organizmów: zgrabiałe palce nie pozwalały dostać się do bagaży, przez co nawet przebranie się – konieczne w tej sytuacji – było problemem. Na szczęście kolega Paweł, zaprawiony w podejmowaniu szybkich decyzji, rozłożył kuchenkę i w 5 minut przygotował nam grzańca. To stanowczo zmieniło układ sił my kontra temperatura – na naszą korzyść.
Byliśmy na polu biwakowym przy leśniczówce w Mylofie. Wiata zajęta przez kamperowców – 4 auta. Tymczasem pojawił się leśniczy (tak się przedstawił ale jakiś-takiś za młody na leśniczego) z żoną, i skasował nas po 15 ziko za możliwość rozbicia się na śniegu i skorzystanie z tejże wiaty.
Cóż… Wiata była, tak jak napisałem, okupowana ale pomyśleliśmy sobie, że nic złego nas nie może spotkać – w końcu przy ognisku jest taka zasada, że o ile ktoś nie robi siary, to wszyscy są mile widziani. Otóż nie. Pomimo tego, że nawet zaoferowaliśmy, że dorzucimy się z kasą do drewna, od razu powiedziano nam, że mamy „pozwolenie” na ogrzanie się i zrobienie żarcia, a potem mamy sobie iść. Próbowaliśmy jakoś do nich zagadać, nieco się zasymilować ale okazało się, że są odporni na takie rzeczy. I… choć to trudne do wyobrażenia, rzeczywiście nas w końcu wyrzucili. Jeśli spotkacie (albo znacie) kamperowców z Pucka i Torunia, możecie im powiedzieć, że mają w swoim towarzystwie zwykłych qtasuf. Tyle o tych chamach. Te zgrzyty nie wpłynęły jednak za bardzo na nasze dobre – na skutek ogrzania się i przyjęcia kilku dawek grzańca – nastroje. Od śniegu trochę ciągnęło ale materac z deca okazał się naprawdę niezłym izolatorem, a jak jeszcze położyłem na nim kurtkę (też deca), to w ogóle ho-ho i ciepło.
Rano przenioska przez zaporę, ciężkie, po w śliskim śniegu i ostro w dół, zejście na wodę i jesteśmy znów na Brdzie.
Nie na długo. Po około 2 km ale jeszcze przed Kenigortem, lądujemy na lewym brzegu. Maciej robi krótki rekonesans i potwierdza – TO TU. Taszczymy kajaki jakieś max 100 metrów pod górę (tak, tak) i jesteśmy na brzegu Wielkiego Kanału Brdy.
Krótki odpoczynek (trzeba odzyskać oddech i uspokoić tętno po wspinaczce) połączony z łapaniem kajaka Piotra, który to zsunął się do wody (kajak. Bez Piotra) i płyniemy.
NO TO PO PROSTU BYŁA BAJKA.
Drzewa zanurzone we mgle, odbijające się w nieruchomej (słaby nurt) wodzie mąconej jedynie przez bezczelne łabędzie i kaczki. No i nasze kajaki. Dla takich przeżyć pływam kajakiem. Do tego świetne humory kolegów – dawno się tak nie śmiałem. Co znaczy obecność kumpli…
W Fojutowie, po przepłynięciu ok. 15 km lądujemy na prawym brzegu. Tam popas, zwiedzanie akweduktu i ocena sytuacji. Trzeba otóż spuścić kajaki po stromej skarpie, żeby zwodować się na Czerskiej Strudze. Nie wiem, kto to wymyślił (Paweł albo Piotr) ale mamy na to świetny patent. Jedna osoba powoli opuszcza kajak na cumce, a kolejna przechwytuje go poziom niżej, stojąc na schodach wiodących do akweduktu. Kilka minut i kajaki są na dole. Swoją drogą… wywalono na odnowę akweduktu niemałe siano. Zrobiono to brzydko i na dodatek nikt nie pomyślał (jak zwykle) o kajakarzach.
No dobra. Jesteśmy na Czerskiej Strudze (nie mogę zapamiętać tej nazwy: przypominam sobie najpierw słowo „czerstwa”). Pierwsze 2-3 kilometry, to zwałka na zwałce. Na szczęście rzeka płytka, nurt leniwy, więc poza gimnastyką, nie ma stresu. Największy kłopot ma Maciej: jego kajak jest bardziej przystosowany do pływania po otwartych wodach, nie zwałkach. Na szczęście Rush gumotex jest w miarę uniwersalny i daje się go przezbroić.
Stopniowo robi się szaro. Po ok. 5 kilometrach, coraz bardziej nerwowo, szukamy miejsca na nocleg. Znajduje je Maciej. Najwyższa pora. Kolejnego dnia okaże się, że to była naprawdę ostatnia możliwa miejscówka.
Cuda się zdarzają. Pomimo tego, że jest kompletnie mokro, wszędzie leżą resztki ciapowatego śniegu, z drzew kapie, udaje nam się w miarę szybko rozpalić ogień. Przydają się umiejętności i konsekwencja Pawła (stary harcerz) i… podpałka Macieja. Biesiadujemy, atmosfera jest świetna. Po zgaszeniu czołówek podziwiamy wierzchołki świerków ginące w zadziwiająco jasnej mgle – to dlatego, że wyżej pełnia. Deszcz. Skutecznie nas przegania i gdy kładziemy się spać, jest niespełna 21.00.
W niedzielę budzimy się dość wcześnie. Jest jeszcze ciemno. Ale postanowiliśmy się nie spieszyć, a konsekwencja jest złotą zaletą, więc na wodę schodzimy po dziewiątej. Jeszcze dwa kilometry Strugi, dość problematyczna przenioska w Nowym Młynie, kolejne 800 metrów i Brda.
Czujemy się, jak na autostradzie. Żwawo ciągniemy do przodu. Na polu biwakowym w Woziwodzie postój – o mało rozerwałem kajak na wystających z umocenienia brzegu drutach. Dzięki spostrzegawczości Piotra udaje się uniknąć nieszczęścia.
Szwankuje mi kamera. Chyba wszyscy są już trochę zmęczeni… Ale mimo wszystko nastroje mamy dość dobre. Decydujemy się zakończyć na polu biwakowym Gołąbek II. Tam przyjeżdża po nas pan Bogdan. W drodze powrotnej snuje historię swojego życia. Gdyby ją sfilmować, powstała by z tego najnowsza historia Polski, utrzymana w klimacie kina moralnego niepokoju. Ale to już kompletnie inna opowieść…
W sumie przepłynęliśmy 62 km. W imprezie wzięli udział: Maciej, Paweł, Piotr i moja skromna osoba. Kajaki Gumotex, i tak: Rush 2, Solar (v1), Solar (v2), Twist 2/1. Było naprawdę zaj….. no bardzo fajnie było, no. Dziękuję Panom Kolegom.
droga zawsze nagradza
- miandas
- Posty: 981
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 314 razy
- Kontakt:
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
niektóre zdjęcia, szczególnie te, na których jestem, nie są moje
droga zawsze nagradza
-
- Posty: 262
- Rejestracja: 22 gru 2020, 12:42
- moja flota: canoe 14` na płaskie
Critical Mass na wyboje ;) - Dziękował(a):: 6 razy
- Podziekowano: 50 razy
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
wcześniej widziałem zdjęcia od @Strażowego i zaczynając czytanie Twojej relacji, odruchowo szukałem "Żony" bo mi się w pamięć nie wryła.... zastanawiałem się nad faktem czy aż tak źle z moją pamięcią czy jak
powiem jak Piotrkowi zazdraszczam
powiem jak Piotrkowi zazdraszczam
- miandas
- Posty: 981
- Rejestracja: 17 gru 2020, 15:31
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: old town camden 120, gumotex solar, gumotex twist 2.1
- Dziękował(a):: 99 razy
- Podziekowano: 314 razy
- Kontakt:
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
Żony, życie, różne okoliczności przyrody... Nie jest łatwo wyswobodzić się z codziennej rutyny i, nie dając powodu do zawodu wśród ludzi i spraw, za które czujemy się odpowiedzialni, skoczyć sobie - dajmy na to - na Brdę
droga zawsze nagradza
-
- Posty: 262
- Rejestracja: 22 gru 2020, 12:42
- moja flota: canoe 14` na płaskie
Critical Mass na wyboje ;) - Dziękował(a):: 6 razy
- Podziekowano: 50 razy
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
ojjj gdyby nie te 600 km też bym chciał, serio, pomimo że mam tylko pół suchara
- Strażowy
- Posty: 1000
- Rejestracja: 17 gru 2020, 16:30
- moja flota: Gumotex x 2 : "Solar" & " Safari " 😁 💪
- Dziękował(a):: 573 razy
- Podziekowano: 169 razy
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
Jeśli masz "dolną" cześć to spokojnie by wydoliła na tym spływaniu , serio
" Przygoda warta jest każdego trudu ..." - Arystoteles
Pozdrawiam
Pozdrawiam
- Włodek
- Posty: 1122
- Rejestracja: 21 gru 2020, 01:10
- Lokalizacja: Siedlce
- moja flota: Canoe Wichita (prospector)
- Dziękował(a):: 420 razy
- Podziekowano: 450 razy
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
Jestem pod wrażeniem.
Przeczytałem z zainteresowaniem.
Bardzo pozytywnie szurnięte z Was chłopiska.
Miło Was widzieć, ustawiliście mi humor na cały dzień.
Maćkowi zazdroszczę tak wspaniałych kolegów.
"qtasuf" .. ? .. raczej powinno być "kutasów" .
Przeczytałem z zainteresowaniem.
Bardzo pozytywnie szurnięte z Was chłopiska.
Miło Was widzieć, ustawiliście mi humor na cały dzień.
Maćkowi zazdroszczę tak wspaniałych kolegów.
"qtasuf" .. ? .. raczej powinno być "kutasów" .
- Mat
- Posty: 170
- Rejestracja: 17 gru 2020, 16:10
- Lokalizacja: wlkp
- moja flota: delsyk nifty 385, pirania fusion
- Dziękował(a):: 4 razy
- Podziekowano: 50 razy
Re: Brda- Wielki Kanał Brdy- Czerska Struga- Brda 6-8.01.2023
Trochę żałuję, że nie mogłem współuczestniczyć ale jak to sie mówi....życie.
Fotki ładne, buźki nieco zmarznięte ale uśmiechnięte.
Fotki ładne, buźki nieco zmarznięte ale uśmiechnięte.