Spływ Wisłą - nie mój

Ostatnio byłem... albo: kiedyś byłem...
Awatar użytkownika
Marcel
Posty: 321
Rejestracja: 20 gru 2020, 20:29
Dziękował(a):: 18 razy
Podziekowano: 116 razy

Re: Spływ Wisłą - nie mój

Post autor: Marcel »

I końcóweczka opisu.


Polska w poprzek - czesc 19

Wtorek.
Pobudka o siódmej. Tym razem namiot stoi w cieniu wysokich drzew , słońce
go nie pali, można poleżeć przy otwartym wejściu. Kontemplować niebo, liście
i dźwięki. Jednym z tych dźwięków są moje kichy. Wczoraj po południu była
pizza i łażenie i oczywiście nie zrobiłem zakupów.
Do wyboru na śniadnie mam puszkę szprotek w oleju ale bez pieczywa.
Chciał nie chciał, musiał. Spacer do pierkani, potem do spożywczego.
Pieczywo, kolejne konserwy, batony, kaszki i trzy dwulitorwe butelki z wodą.
Dzisiaj mam krótki odcienke do następnego miasta, a gdyby była przenoska to
nie chce mi się nosić 18kg wody.
Po zakupach śniadanie, pakowanie, spracer na punkt widokowy. Gdzieś w
tym wszystkim zrobiła się dzięsiąta.
Pogodę mam dziś raczej pochmurną, więc na wierzchu torby szykuję kurtkę.
Ruszam.
Ten odcinek jest prawie identyczny jak wczorajszy. Niskie, bardzo porośnięte
brzegi po obu stronach. Bura woda, konkretna głębokosć. Rozmyte ostrogi,
piaszczyste łachy, tyle że tym razem na środku nurty a nie przy brzgu. Kilka
barek, żaglówki, ogóny ruch na wodzie.
Wiosłuję spokojnie, długimi ruchami, płynnie. Bez zaciekłości ale i bez
obijania. się.
W głowie krąży myśl że do końca zostało dwieście kilka kilometrów. W
stosunku do tego co już przepłynąłem, wyfaje się to być raczej śmiesznym
dystansem.
Jakąś godzinę po wypłynięciu podpływa do mnie gościu kajakiem. Też płynie
wisłę od Oświecimia. Gdamy trochę na luzie, wymieniamy doświadczenia z
rzeki. W jego przypadku spływ wygląda zupełnie inaczej. Za cel postawił sobie
sto kilometrów dziennie i uparcie to realizuje. Chce zrobić całą trasę w
dziesięć dni.
No cóż, sztywny kajak który jest o połowę węższy od mojego, umożliwia takie
wyczyny, ja choć bym się zesrał to nie utrzymam takiego tempa.
Z ciekawości pytam jak z transportem takiego sprzętu. I tu ogromne
zaskoczenie, że to tak łatwo jest do pochwytania. Transport mebli albo
autobus dalekobieżny.
Zupełnie się nie spodziewałem, ale tak, są firmy z dużymi busami które
pozwalają wsadzić kajak do luku na dole.
Gościu po parunastu minutach żegna się, daje na wiosło i tyle go widziałem.
Może nie płynie dwa razy szybciej ode mnie, ale niewiele mu brakuje.
EH, miałby człwiek kasę na takie cudo i transport to by mógł takie rekordy
wykręcać.
No i jeszcze kondycja by była potrzebna..
A i tak najbardziej mu zazdroszcze ze na wysięgniku miał zamontowanego
Gopro maxa. Będzie miał zajebistą pamiątkę, a mnie musi wystarczyć seria
zdjeć z telefonu.
I to chujowego.
Nic to. Wiosłuję i wiosłuję. Zaraz po południu zaczyna kropić. Nawet nie
deszcz tylko taki męczący kapuśniaczek. Kurktki nie zdejmiesz, bo zaraz
przemoczy, ale za mało żeby chłodził i w kurtce się pocę.
Obiecuję sobie że na nastepny spływ kupię sobie lepszą kurtkę - oddychającą
Bo cerata chroni przed deszczem pozornie tylko.
Deszcz pada i pada. Nawet jak chwilami wychodzi słońce to i tak kropi. Ustaje
dopieto koło piętnastej. Ale chmury nie przechodzą. Dziwne jest to że prawie
zupełnie nie mam wiatru. Normalnie przy deszczu zawsze wieje mocno a tu
nawet jakby słabiej.
Za kilka minut siedemnasta dopływam do ujścia Brdy. Wracam kanałem około
kilometra i dwonię na śluzę. Dwadziescia minut śluzowania, i jestem na
wysokiej wodzie. Kolejn kilometr po nieruchomej wodzie sztucznego zalewu.
Potem skręcam w Brdę. No i tu się musze przyłożyć do wioseł. Nurt niby słaby
ale jednak płynie w przeciwną stronę niż ja.
Znowu zaczyna padać, tym razem trochę mocniej.
Około dziewiętnastej dopływam do przystani z polem namiotowym. Opłaty,
rozstawianie namiotu w deszczu, zgrubne oczyszczenie kajaka i robi się
dwudziesta.
Nie jem kolacji, nie wiem czemu ale zupełnie nie mam na nią ochoty. Wypijam
kilka łyków wody, wpełzam pod śpiwór i zasypiam przy deszczu bębniącym o
tropik.
W nocy ze dwa razy budzą mnie przejeżdzające niedaleko pociągi i odgłos
miasta, ale poza tym noc upływa spokojnie.


Polska w poprzek - część 20


Środa.
Tym razem wyjątkowo to nie podanny zaduch i gorąc jest przyczyną pobudki.
Cały czas pad, niebo jest zaciagnięte nisko zawieszonymi chmurami, namiot
nie miał jak się nagrzać.
Monotonny stukot deszczu o tropik jest odurzający. Można by tak leżeć i
leżeć...gdyby nie to że od leżenia robią się odleżyny, a od odleżyn się umiera.
Z początku takie wyglegiwanie się jest nawet przyjemne. Nic nie goni, nie
trzeba wstawać na 814 żeby cisnąć na uczelnię. Nie trzeba wstawać robić
śniadania, nie trzeba oganiiać i pakować obozowiska.
Daję radę wytrzymać godzinę. Potem już mnie nosi. Próbuję zabrać się za
książkę. W końcu po to została spakowana - żeby było co robić w czasie
deszczu.
Ale kurła, no nie da się. Jak się już człowiek przyzwyczaił do niekończącej się
aktywności to przymusowe leżenie przyprawia o szaleństwo.
Narzucam ceraciaka na grzbiet. Biorę kuchenne utenslia i podążam do
kuchni. Jest dostępny czajnik, więc moge przyciąć na gazie. Kartusze wziąłem
dwa, pierwszy skończył się dwunastego dnia.
Po śniadaniu i kąpieli, trzeba sobie ogarnąć jakąś rozrywkę. Pierwotny plan
zakładał ze rano obejrze sobię centrum miasta, a w południe wypłynę.
Noclego tutaj kosztuje cztery dychy za dobę i wolałbym uniknąć drugiego
płatnego noclegu.
Ponieważ nadal nieprzyjemnie siąpi, idę na tramwaj. Z pola jest do
przystanku kilka kroków dosłownie. Odjrzeżdza tramwaj szóstka który jedzie
aż do centrum.
Po takim leniwym poranku, w centrum jestem o dziesiątej. Musze przyznać
że zielonykuibek miał rację. Centrum jest odjebane perfekcyjnie. Można wejśc
na wyspę, jest przystań i wodospad. Jak się pójdzie dalej na zachód to
faktycznie po drugiej stronie kanału jest coś co wygląda jak egzotyczny kurort,
czyli podesty nad wodą na których są restaruracje.
Jako biedny student mogę tylko zapachy powciągać. Eh wkurwia czasem
bycie biedakiem.
Skoro nic się na to nie da poradzić, tuptam na drugą stronę, oglądam stary
rynek. Odwiedzam antykwariat, kupuję drugą książkę na hybił trafił - byle była
tania i miała inskrypcje z miejscowością.
To do kolekji rodziców. Zbieają książki.
Obłażę jeszcze kawałek wzdłóż rzeki. Widać że im dalej od młyńskiej w górę,
tym gorzej. Najpierw odpicowane budynki zajmują bloki i niska zabudowa,
potem coraz bardziej paskudne kamienice. Na wyskosći mostu kolejowego to
już wygląda bardziej jak trzeci świat niż jak cywilizacja.
Bardzo mocno widać że Bydgoszcz to duże miasto. DG w której mieszkam
mała nie jest ale tytaj wygląda na większe.
Zjadam kebaba, robię jeszcze drobne zakupy. Nie ma co się pakować na
maks, jeśli będę płynął tym tempem co do tej pory, to za cztery dni będę w
Gdańsku.
Po trzynastej stopniowo przestaje padać, a o piętnastej słońce praży tak jak
przez ostatnie dni. Można wrócić na pole, zwodować się i płynąć.
Tyle że plany swoje, a rozkład jazdy tramwajów swoje, poza tym musze dojsć
na moje szóstki.
Na polu jestem po szenstastej. Dociera do mnie że nie ma sensu się zbierać.
Płynąć o siedemnastej, czyli maks dwie godziny.
Z kolei siedzieć tutaj i słuchać całe popołudnie jak janusze i grażyny się
bawią? Miejsce jest kurturatne, ale jakoś siedzieć i patrzęc.
Więc mam plan i to kurwa sprytny.
Spuszczam powietrze z kajaka, pakuję go do torby i z wiosłem w ręku
wracam na tramwaj. Oczywiście znowu zajęło to trochę czasu, bo najpierw
zwijanie, potem czekanie, potem jazda, przesiadka na dwójki, znowu jazda
(tyle że krotsza).
O dziewiętnastej pompuję kajak na nabrzeżu za drugim mostem, tam gdzie
nie ma barierek.
Plan jest taki jaki miał ten poprzedni koleś, przepłynąć przez miasto po
zmroku. Pośpiechu nie ma bo zmierzch jest koło dziwiątej.

znowu nieczytelne


Polska w poprzek - część 21
Czwartek.
Strasznie wczoraj zabalowalem. Pływałem kajakiem do północy, potem
spałem na mataracu bez powietrza i teraz krzyż mnie napierdala. Niektórzy
mówią że nie można pływać w nocy. Można tylko trzeba wstawać wcześnie,
na tym polega odpowiedzialność.
O siódmej byłem na nogach z nagła świadomością że jestem debilem.
Zamiast łazić bez celu mogłem kupic nowy materac. Teraz mogę se
ponarzekać a zbierać się trzeba.
Kaszka czekoladowa na wodzie z czajnika, herbata , bułka, pakowanie
chabaru i mogę ruszać.
Uwinalem się w godzinę co jest nieprawdopodobnym jak dla mnie wynikiem.
Ruszam z nurtem. Krótki kawałek rzeką, most, zalew i jestem na śluzie.
Dwadzieścia minut czekania na komorę, potem drugie tyle na śluzowanie.
Gdyby nie to że brzeg nieprzystępny to szybciej by było przenieść.
Jest to jedna z piekielnie dziwnych rzeczy. Przy żadnej śluzie nie ma
pomostów dla kajaków. Obiekt jest dopasowany pod ogromne barki a na takie
żuczki nikt nie patrzy. I to pomimo faktu że to te żuczki robię ruch na śluzie.
Wypływam z komory i przykładam się do wiosła. Trzeba pilnować ruchu,
płynności, oddechu , kąta pod jakim pióro wchodzi w wodę. Są magicy co
potrafią pracować skręconym pioremz ale nie ja.
Rzeka jest w zasadzie taka sama jak wczoraj i przedwczoraj. Coraz bardziej
przypomina kanał, a coraz mniej tą rziką wodę przez Kazimierzem.
Więcej umocnień i opasek, więcej kamiennych wałów. Gdzieniegdzie widać
nawet wzmocnienia brzegów ze stali i betonu. Przy czym stan tych umocnień
jest agonalny.
Dziś mam ambitny plan - Grudziądz. To jest ponad 60km czyli będzie rekord.
Dlatego cisnę.
O dziewiątej budzi się wiatr. I ma to dwie wiadomości. Dobra jest taka że lżej
wytrzymać skwar który funduje słońce. Zła z kolei jest taka że opór wiatru
wymaga większego wysiłku.
O jedenastej znajduje kawałek plaży i laduje żeby się rozruszać. Chciałem
nawet zobaczyć coś dalej ale znowu trafiłem na chaszcze i mokradła. Taka
rzecz. Zajebiście ciezko dostać się do rzeki. Pas drzew nie jest za szeroki,
widać przebijające się słońce, ale krzaczorow jest każda ilość.
Po przerwie napieram dalej. Wysepki w nurcie staram się brać po jak
najbardziej wydłużonym łuku.
Pot się leje po dupsku. Ani słońce nie odpuszcza ani ja. O pierwszej jestem
tak zgrzany że robię kolejny postój i leżę w wodzie żeby się schłodzić.
Przy okazji obiadowa kanapka która nasdykowalemn sobie rano. I znowu
zapieprz. GPS wyjątkowo włączony pokazuje 6+ km na godzinę.
I tak to leci przez resztę dnia. Kajak sobie wesoło skacze na fali, ja śpiewam
szanty. Co jest cudaczne bo brak słuchu i wyczucia rytmu to jedna z moich
licznych zalet.
O czwartej robię kolejne przerwę tym razem na batonik i wodę.
Teraz już czuję zmęczenie i mam ochotę odpuścić ale skoro jest plan do
zrobienia to jest pompa a nie ma opuerdalania.
Dziewiętnasta trzydzieści wplywam do mariny. Jestem tak zmęczony że
ledwo wychodzę z kajaka.
Trzeba się zameldować , zapłacić (taniej niż Bydgoszcz ale i tak drogo).
Potem rozbić namiot , przetrzeć kajak bo znowu w zagłębienia nalazlo wywaru
z mysiej pizdy.
Chciałem zwiedzać a tu zrobiło się pół do dziesiątej a ja czuję że jadę nosem
po ziemi.
Jeszcze kąpiel, jeszcze coś zjeść (kasza na wodzie z czajnika), jeszcze zęby
umyć i nagle jest grubo po dziesiątej a w zasadzie dochodzi jedenasta.
Jeszcze tylko przywiązuje kajak , na czworakach wpelzam do namiotu,
naciągam śpiwór i odpadam.
Nici z nocnego zwiedzania miasta.

Polska w poprzeek - część 22
Piątek.
Tym razem pobudka jest barbarzynsko wczesna. To pole namiotowe jest
praktycznie wogóle nieosłonięte więc już pierwsze promienie słońca włączają
w namiocie termoobieg. Poza tym któryś z pobliskich sklepów włącza
klimatyzacje, więc wycie paneli termozrzutu i tak nie pozwalało by spać.
Nie ma jeszcze szóstej, a ja już gotuję wodę na herbatę. Śniadanie bardzo
skromne - bułka z żółtym serem. I to mała bułka. Plan jest taki, że jeśli ceny
będą nienajwyższe a nawet małe to opiernicz jakiego kebsa z łagodnym
sosiwem.
Po mikrym śniadaniu ruszam zwiedzać. Przed wyjściem spuszczam część
powietrza z kajaka tak żeb dało się go wepchnąć do namiotu.
Potem ruszam świńskim truchtem zobaczyć spichlerze. Widać je wprawdzie z
wody, ale co z bliska to z bliska. Trzeba dotknąć i pomacać.
Z brzegu robią duże wrażenie. Nie dlatego że są jakieś specjalnie ogromne,
tylko dlatego że już się odzwyczaiłem od widoku dużych budowli. Moje
blokowisko znacznie większe jest niż ta popierdułka. No ale moje blokowisko
nie jest z czerwonej cegły.
Podziwiam przez chwile, potem schodkami przełaże obok tych spichlrzów
(nie ma takiego słowa) i udaję się na rynek. Rynek jest mały. Serio Sławków
ma większy. Budynki zabytkowe, większość odnowiona. choć zdrzają się i
miejsca z drewnianymi drzwiami szytymi w jodłe, które wyglądają na sto lat.
Na kebsy musiałbym czekać do dziesiątej. Ni chuja. Odwiedziłem nawet jakiś
park i jeszcze turas nie otwarł.
Zostaje hot-dog w żabce z ukraińską obsługą.
o , odwiedziłem jeszcze jakiś kościół zabytkowy. Nie było mszy akurat i
można było swobodnie wejść. Z tabliczek informacyjnych wyczytałem że to
całe miasto wcale takie zabytkowe nie jest bo było odbudowywane po wojnie.
Wracam na przystań, pompuje kajak i po zwinięciu obozowiska ruszam w
drogę.
PROTIP: jeśli będziecie szukali worka na podróż kajakiem to weźcie taki z
długim zapięciem po boku, a nie krótkim od góry. To jest dużo wygodniejsze
jeśli chodzi w pakowanie i dostęp do rzeczy.
Przed sobą mam jakieś 60km do Tczewa, ale planuje postój wcześniej. W
Tczewie chyba nie ma przystani więc będzie spanie na dziko.
Samo płynięcie przebiega bez zaskoczenia. Skupienie, praca i cel. Rzeka
robi się jeszcze głębsza niż była, większość łach zniknęła. Na brzegu
praktycznie widać tylko te kamienne wały sięgające od brzegów w głąb nurtu.
Robię jeden przystanek koło 14 na jedzenie. A po osiemnsatej zaczynam
szukać miejsca na nocleg. Znajduję w końcu taką naprawdę mikrą plaze przy
samym brzegu.
Jako że to nie jest wyspa, to przecieram kajak ręcnzikiem i zwijam go tak
żeby zmieścił się obok mnie w namiocue.
Jest przez to ciasno, ale przynajmniej nikt go nie ukradnie.
Jakby ukradli to by zima była , bo kupę kasy kosztował.
Na kolacje konserwa rybna w wersji delux czyli paprykarz z chlebem.
Pozostałą cześć dnia poświęcam na czytanie. Jestem na 200 stronie. Potem
wciskam sie do naprawde mocno zagraconego wnętrza namiotu i zasypiam.


Polska w poprzek - odcinek 23
Sobota.
Rutynowa pobudka słońcem o siódmej. Namiot rozbiłem na zachodnim
brzegu, więc słonko z nad wschodniego miało ułatwione zadanie. Bym się
czasem zastanowił chwile dłużej co robię, to bym dłużej spal.
A tak to jestem nieco wyżęty. W namiocie ciasno, więc większość czasu
spałem na boku, żeby mi śpiwór nie zamókł od materiału sypialni. Materac się
jakoś magicznie nie naprawił, więc musiałem go trzy razy w nocy
dopompowywać, a i tak spałem na twardym. Wręcz mam wrażnie że puszcza
powietrze coraz bardziej.
Jak spię bez kajaka w namiocie, to mogę wygodnie leżeć na plecach. Wtedy
ciężar się inaczej rozkłada i nawet bez powietrza śpi się wygodniej.
Nie ma się co użalać, robić trza, bo bez roboty to chłop głupieje. A ja, że
jestem konkretny człowiek (co alkoholu nie pije od maleńkości) to zgłupieć nie
zamierzam.
Dwie kawy, konserwa, dwa pomidory, bułka, majonez z saszetki.
PROTIP: na wyprawę warto wziąć kilka saszetek majonezu i keczupu.
Zadziwiające jak człowiek jest przyzwyczajony do ich smaku.
Potem dmuchanie kajaka, zwijanie maneli i przed ósmą ruszam. Do Gniewu
mam dosłownie kilka kilometrów i godzinę później jestem na przeprawie
promowej. Której nie ma. Wygląda na to że prom zlikwidowano.
To mi miesza plany, bo chciałem zostawić kajak u promiarzy i iść zwiedzać.
Zamiast tego ląduję obok wędkarza, który łowi z dawnego zjazdu do wody.
Dziadek tu będzie siedział jeszcze długo, więc planuję godzinę zwiedzania. Z
brzegu na rynek jest jakiś kilometr tyle że pod górkę. I o dziwo dochodze
zasapany.
Odzwyczaiłem się chyba od poruszania na nogach.
Samo miasto jest ładne. Jedno z wielu tutaj z niską zabuodą, dużą ilością
domów z czerwonej cegły, i fantastycznym widokiem na rzekę. Przy czym
samo miasto jest malutkie. Z półtora na dwa kilometry może. Jako że jestem
przyzwyczajony do aglomeracji to tutaj mam wrażnie że jestem na wsi troche.
Patrząc na plan miasta widać że pierwotnie to po prostu był zamek na
wzgórzu nad Wisłą. Dużo później powstały osiedla wokół ostatniego rzędu
murów.
Wogóle jak komuś się nie chce jeździć, to może odwiedzić Siewierz, dorzucić
sobie góry w wyobrażni i gotowe. Rynek jest bardzo podobny.
Serio widać różnice pomiędzy miasteczkami rolniczymi a przemysłowymi.
Rolnicze mają centralny rynek, wszystko skupione wokół niego, a potem coraz
niższe domy i pola.
A w przemysłowym, jak DG czy katowice to rynków jest kilka i były chyba
bydowane tam gdzie największy zakład stał.
A, no i miasta w Zagłębiu mają dworce kolejowe, a Gniew ma ino że
nieczynny. I to wygląda na to że jest nieczynny od kilkudziesięciu lat.
Patologicznie trochę to wygląda.
Zresztą, ja kończyłem podstawówkę a nie hisotrię architektury.
Kupiłem jeszcze kiełbase ;) dzis wieczorem ognicho.
Wracam na przystań, wręczam dziadkowi piwo w ramach podziękowań. To
jest piwo które jeździ ze mną już dobrych kilka dni i jakoś nie było okazji żeby
wypić. Niech dziadkowi na zdrowie będzie jak żona nie widzi.
Ruszam dalej. Rzeka tutaj jest wręcz nudna. NUrt wyraźnie zwolnił. Nie wiem
czy to przez mało opadów czy taki urok pomorskiego, ale zniknęła gdzieć ta
bystra woda. Zniknęły również wyspy z drzewami. Teraz są tylko łachy (no
dobra jest takie słowo) rozmieszczone dość chaotycznie w nurcie.
Przykładam się do wiosła, pilnuję wody, skupiam na tu i teraz. Robię
przystanek na jedzenie, potem znowu wiosłuję. Po szesnastej mijam Tczew.
Zastanawiałem się nawet nad zwiedzaniem, ale rezygnuje. Nie ma tu żadnego
campingu i jakbym zwiedzał za długo to miałbym potem spanie za blisko
miasta.
Miajm miasto i szukam miejsca na nocleg. Finalnie ląduję o szóstej pm na
kamiennym wale (to się ostroga nazywa, sprawdziłem). W miejscu gdzie
ostroga łączy się z lądem, jest węrkarska ścieżka i kawałek trawy gdzie
rozbijane są namioty jak siedzą na karpia.
Korzystam z tego że ktoś wyraptał trawe na spanie i rozbijam się w tym
samym miejscu. No niestety trzeba znowu przetrzeć kajak i schować go do
namiotu.



Polska w poprzek - część 24

Niedziela.
Rutynowa pobudka za pomocą słońca. Wypełznięcie przed namiot i
śniadanko-przymuszanko. Resztka zimnej kiełbasy z wczorajszego ogniska,
resztka zimnej herbaty z okopconej menażki.
Potem pompowanie kajaka, zwijanie bagaży i takie tam. Smutno troche bo to
ostatni dzień. Do mariny w której planuję się dostać mam 25km czyli tyle co
nic.
(głos rudego) kurka jak to brzmi(/głos rudego)
Na początku 25km to był dzienny dystans. Teraz to jest jakaś popierdółka.
Ósma zero jestem na wodzie, spakowany, wyszykowany. Niebo tym razem
pochmurne z przejaśnieniami więc można poszaleć z wysiłkiem bez
ugotowania. Wiatr silny, krążący, raz z jednej raz z drugiej.
Rzeka głęboka, spławna, woda bura. Widać dopływy które do niej dochodzą
nie niosą tak czystej wody jak się wydawało.
Macham wiosłem równo, nieśpiesznie. Trzeba się nacieszyć tymi ostatnimi
momentami. Nurt trochę pomaga ale nie za bardzo. Tu, blisko ujścia wiatr
często wygrywa z nurtem i wygląda jakby rzeka płynęła pod górę.
Po paru godzinach mijam po prawej śluzę.
Mija chwila niektórka niedługa i dopływam do mojej śluzy. Dzwonie, wrota się
otwierają, poziomy się zrównują i ruszam dalej. W porównaniu z innymi to
tutaj zmiana poziomu jest czysto symboliczna.
O czternastej dopływam do ostatniej przystani. To się chyba Górki nazywa.
Robię opłaty (drogo jak sto chujów) rozstawiam namiot, susze kajak.
Potem siadam do szukania pociągu do domu. Taki uj jak słonia nos. Musze z
przesiadką w Warszawie jechać. No i że bilet na ostatnią chwilę kupowany, to
drogi. Gdyby nie studencka zniżka to wziołbym i powiosłował spowrotem.
Zostaje sporo czasu. Zostawiam manele, biorę kajak, po raz pierwszy (poza
śluzami) zakładam kamizekę ratunkową i wypływam w morze.
No i tu się okazuje że na morzu to ja nie poszaleję. Fala nie jest specjalnie
duża, może z 50-60cm ale w połączeniu z wiatrem od wody tworzą niełatwe
warunku. Kajak skacze jak porąbane. Jest to dużo większa amplituda niż na
zalewie była.
Oczywiście co którać fala przelewa się nad dziobem i dosłownie po dziesięciu
minutach kajak robi się ociężały od dodatkowego zapełnienia.
Wracam z podkulonym ogonem na plażę. Wylewam wodę, rozbieram sie do
gaciów i idę chwile popływać.
Zimno że jajca klekoczą, ale zanurzyłem pindola w Bałtyku więc spływ
zaliczony.
Wracam na moją przystań. Jest już po siedemnastej więc nie ma sensu
jechać na miasto, bo jutro rano bardzo wczesna pobudka.
Koło dziewiętnastej wiatr cichnie do zera. Czekam aż się ściemni i wypływam
jeszcze raz dosłownie kawałeczek za główki portu. Może z 50m.
I to jest efekt że ja pierdole. Nade mną gwiaździste niebo, na przystani
światło, woda płaska jak góry w Świętokrzyskim.
Można sobie pokonemplować. Tak przez kwadrans bo potem trzeba wracać.
Wracam, wycieram kajak i od razu pakuje go do oryginalej torby. Wyrzucam
wszysktie śmieci, pakuje dobytak do namiotu, dopycham sobą i idę spać.
Jutro muszę wstać przed piątą żeby zdążyć na autobus a potem na pociąg.
Polska w poprzek - część 25
Podsumowania.
O ostatnim dniu podróży nie ma co pisać. Pociąg jest pociąg i jaki jest każdy
widzi. Jedna uwaga, dworzez zachodni w Warszawie jest tak samo chujowy
jak był. Jest to najbardziej antypatyczny dworzec na świecie.



Za to zachowam się zgodnie jutuibową modą i zrobię poradnik. Nie wiem czy
zawuząylićie ale na yt jest milion takich wysrywów. Gościu (albo laska)
przejdzie szlak na Rysianke i robi z tego reklacje na cztery części. I już chuj z
tym że trasa jest schodzona do białej kości, lajki muszą się zgadać.
Oczywiście następnym krokiem jest podcast "jak zrobywać góry".
Nie załuję tym ludziom. Jasne jest że każdy chce się chwalić. Tyle że przez to
cięzko odfiltrować materiały które zawierają prawdziwe informacje.
To teraz Ja , ja , ja ...
Po pierwsze. CHUJA się znam na kajakowaniu. Całe moje doświadczenie to
24 dni Wisłą, jeden dzień na Pilicy, jeden na czarnej Przemszy, dwa na
Żywieckim, i jakieś 7-8 dni na Pogorii.
W sumie 35 dni na wodzie.
Więc to co napiszę poniżej, bierzcie proszę z dużym marginesem. To że u
mnie tak wyszło to nie znaczy że wszędzie tak jest.
A teraz poradnik.
1. Gdzie szykać informacji :
Bajadarka.blogspot.com - dwie laski co pływają kajakiem składanym po
całym świecie. Jakby ktoś się wybierał na WIsłę to ich relacja jest gotowym
przewodnikiem.
raportztripa.pl - to nie są wizje po dragach tylko relacje z większości rzek na
śląsku i okolicy
kowbojwkajaku - koleś przepłynął WSZYSTKIE rzeki w Polsce. Kurwa
wszystkie.
500miles.pl - właściciel Gumotexa i jego tripy po świecie. Gumotex to było
moje marzenie, ale ceny są tak wywalone w kosmos że lewa nerka i prawa
noga.

2. Jaki kajak wybrać.
W tym momencie najlepszym wyborem są hybrydy. Dno z air maty i zwykłe
okrągłe burty. Dno daje sztywność całości, a zwykłe ogrągłe burty są
najlżesze , najwytrzymalsze i dają ultra mega stabilność na wodzie.
Ja wziąłem Scorpio Hybrid 2 w nowszej wersji z końcówki 2021. Niestety ta
wersja nie ma zaworu dennego i nie nadaje się na morze.
3. Mody kajaka.
W swoim zrobiłem dwie rzeczy. Koleiłem trzecią parę d-ringów (do kupienia
w anmurze) żeby móc zamocować podnóżek jak fotel jest w połowie kajaka.
Producent założył że zawsze się pływa we dwójkę i nie dał zaczepów w tym
miejscu.
Druga rzecz to wymiana podóżka. Oryginalnie to poprostu taśma o którą
opiera się nogi i jest niewygodna. Ja włożyłem taśmę do rurki pcvu o średnicy
40m i ojebałem to izolacją do rurek ciepłej wody na trytkach (szara). Dzięki
temu podnóżej się nie ugina, można się o niego zaprzeć i jest miękki więc nie
kaleczy kajaka.
Jeśli ktoś chciałby na morze, to trzeba dorobić pokład, albo poprawić
falochron na dziobie bo tu producent przyżydził i nie dał. Przez co przy
większej fali kajak pije wodę.
4. Wiosło.
Jakiekolwiek 230cm, byle nie to z orygunalnego zestawu.

5. Sprawy obozowe.
Najtańszy namito z deca, kupiony z drugiej reki. Jak tylko będę miał jakieś
wolne fundusze to wymienię go na lepszy. Ten ma tylko cenę za zaletę.
Koniecznie trzeba dokupić pięć śledzi śniegowych żeby móc go stawiać na
piachu.
Śpiwór również z decathlona ale nówka sztuka. ten żółty . Musze przyznać
że cieplejszy niż trzeba było na wisłę, alen na miedzybrodzkie był już na styk.
Mata samopompująca najtańsza z decathlona, poszła już do kosza bo się
zepsuła. Tutaj znowu, jak bedzie kasa to raczej będę szedł w materacyk.
Tylko żeby one tyle nie kosztowały.
Kuchenka "tytanowa z aliekspres" za 8USD i to chyba tłumaczy wszystko.
Menażka "dwuczęściowa oksydowana" z supermarketu za 30pln.
Latarka czołówka. O tu nie oszczędzałem. Tika za 70pln. Miała być deszczoodporna ale nie
była. Po powrocie okazało się że baterie zawilgły i wszystko szlag trafił.
6. Jedzenie: konserwy mięsne z lidla te 95% mięsa. Tuńczyk w oleju, szprotki w oleju, klopsy
w sosie pomidorowym, gołąbki w pomidoroach, pomidory, marchew (witaminy ma a łatwo
przechowywać), batoniki proteinowe, kaszki błyskawiczne, bułki ciasno owiniete w woreczki
żeby nie wysychały. Kawa w saszetkach 3w1, 25 torebek z herbata w strunowym worku,
majonez i ketchup z saszetkach.
7. Ubranie. Najtańsze koszulki oddychające z martesa, majty 3szt, skarpetki, sandały, klapki
do wody, kąpielówki, krótkie spodenki, koszula luźna z długim rękawem, czapka, okulary
przeciwsłonevczne.
8. Różne. Telefon, cztery powerbanki (pożyczyłem ;)), wodoszczelne etui na telefon z
rossmana za 9zł. Kamiezelka asekuracyjne używana, zestaw naprawczy do kajaka,
apteczka w tkórej były plastry, pantenol, krem do opalania, muga i węgiel na sraczke.
Całość dobytku spakowana do 65 litrowego worka/torby z fjord nansena. To też dostałem, za
co jestem w chój wdzięczny bo nowa torba to 250pln. Ta wprawdzie ma szycia i łaty
ponaklejane ale nie puszcza wody (poprzedni właściciel kupił ją na moto).
9. Picie.
Na samym począatku kupiłem trzy baniaki z wodą po sześć litrów. To starcza na pięć dni
mniej więcej. Pod koniec je wywalałem i kupowałem 2 litrowe które są łatwiejsze w użyciu.
Do tego miałem dwa opakowania tabletek cytrynwego isostara.
10. Płynięcie rzeką.
Zanim wypłyniesz poczytaj jak rzeka jest oznakowana. Są tyczki, wiechy, znaki na brzegu,
znaki na mostach. Jak wiesz co co co oznacza to jesteś mega wygrany.
Pływa się zawsze w czapce, długim rękawie, okularach. Nogi można przykrycą torbą lub
ręcznikiem. Słońce na wodzie pali potwornie a zimny wiatr nie pozwala czasem tego odczuć
od razu.
Aha, krem do opalania to nie 100ml PF15 tylko przynajmnie 250ml PF75 - zużyjesz
wszystko.
Wiosłowąc trzeba jak najbardziej równo. Be water maj friend jak mawiał Qutas LI.
Jeśli wychodzisz z kajaka żeby go przepchnąć przez płycisnę, koniecznie cuma w ręce.
Może ci się wyrwać, możesz wpaść w ruchome piaski a w promieniu 20km nie ma NIKOGO
kto ci pomoże.
Kajak na noc trzeba przywiązać do namiotu, albo do baniaków z wodą żeby go wichura nie
zwiała.
Wszystko co pływa ma przed tobą pierwszeństwo - ustępujesz każdemu.
Promy mijasz zawsze za nimi, nigdy przed.
Do promów, mostów, ostróg dobijasz za nurtem, nigsy przed bo nawet powolny nurt może
cie wcisnąć pod most.
Na śluzach formalnie niewolno nocować, ale jak dobrze zagadasz to dużo rzeczy da się
załatwić.
i to chyba tyle. Mam nadzieje że w przyszłym roku nastepna osoba wrzuci swoją relację
Awatar użytkownika
Włodek
Posty: 1088
Rejestracja: 21 gru 2020, 01:10
Lokalizacja: Siedlce
moja flota: Canoe Wichita (prospector)
Dziękował(a):: 409 razy
Podziekowano: 439 razy

Re: Spływ Wisłą - nie mój

Post autor: Włodek »

Alem ja durnowaty, myślałem że metą był Toruń, tymczasem On dopiął swego i dotknął morza.
Brawo On !.

Całość kojarzy mi się z czytaniem notatek znalezionych w wyłowionej z rzeki butelce.
Awatar użytkownika
Marcel
Posty: 321
Rejestracja: 20 gru 2020, 20:29
Dziękował(a):: 18 razy
Podziekowano: 116 razy

Re: Spływ Wisłą - nie mój

Post autor: Marcel »

Włodek pisze: 24 lis 2023, 18:37 Alem ja durnowaty, myślałem że metą był Toruń, tymczasem On dopiął swego i dotknął morza.
Brawo On !.

Całość kojarzy mi się z czytaniem notatek znalezionych w wyłowionej z rzeki butelce.
Tamta stronę sledze odkąd powstała. I sekcja podroze warta jest czytania. W ciągu czterech lat były tam
-dwa spływy Wisła
- splyw Odrą od chalupek do morza
Awatar użytkownika
jack
Posty: 107
Rejestracja: 17 gru 2020, 20:58
Lokalizacja: Zawiercie
moja flota: Twist1/2, Palava
Dziękował(a):: 58 razy
Podziekowano: 43 razy

Re: Spływ Wisłą - nie mój

Post autor: jack »

Dzięki Marcel za wyszperanie tego opisu. Świetnie napisane i pewnie niezły kozak z samego autora. Szkoda, że ślad się po nim urwał.
ODPOWIEDZ